niedziela, grudnia 09, 2007

Idol Tymon


Każdy chyba za dzieciaka miał jakiegoś idola. Ja miałem Tymona - tego od Miłości i Kur. Wtedy (końcówka podstawówki/I LO ) to go chyba głównie za Kury lubiłem. Jak trochę podrosłem, to Miłość, Czan czy Trupy bardziej mi wchodziły. Patrząc z perspektywy to yass miał na mój rozwój intelektualny całkiem spory wpływ. Swego czasu TO była jedna z częściej odwiedzanych przeze mnie stron www o muzyce. Pewnie trochę też i przez yass zainteresowałem się potem jazzem (dzisiaj kupione dwie płytki: Stańko - Twet i MMW+Scofield - Out Louder). Tak, Tymon i Yass odbił się na mnie :).

No a gdzie wczoraj byłem? Na koncercie Tymona (niestety z Transistors). Wyszedłem nie doczekawszy końca. To już zupełnie nie to. Co prawda cieplej sie na duszy zrobiło jak usłyszałem jesienną deprechę, czy szatana. Jednak - to nie wystarcza. Szajs płynący z piosenek do wesela jest potężny, a co do białego misia - już nie mogłem czekać na ten gwóźdź do trumny - wyszedłem. Może gdyby przynajmniej nagłośnienie było OK, to bym przetrwał.

Szkoda tego Tymona i Yassu. Już chyba tego nie ma wcale - tyle co z paru płyt na półce. Dodam na bloga w ramach dokumentacji clip z koncertu, jak śpiewa Szatana z Kur :).

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Szymciu...po prostu się starzejesz! :-) Przepowiednia o tetryku z loży szyderców zaczyna się sprawdzać ;-P